Mieczysław Skąpski (1930 -2019)

W Święto Niepodległości, wieku 88 lat zmarł jeden z najbardziej zasłużonych dziennikarzy Poznania i Wielkopolski, red. Mieczysław Skąpski urodzony 12 grudnia 1930 roku w Czempiniu. Pogrzeb odbył się  21.listopada o godzinie 13:10 na cmentarzu junikowskim.

Rodzina Skąpskich była bardzo zasłużona dla Czempinia, badania są w toku, lecz prawdopodobnie byli pierwszymi zawodowymi fotografami. Zresztą w genach do dziś zostało synowi, Pana Mieczysław – prof. UAM dr hab. Michałowi Skąpskiemu http://michalskapski.pl/ .

Dwa lata temu miałem przyjemność gościć w mieszkaniu Pana Mieczysława, i poprosić o biografię ojca Wacława, biografia okazała się bardzo trudnym przeżyciem i powrotem wspomnień ale po kilku miesiącach udało się Panu Mieczysławowi.

Fragmenty z biografii do tej pory niepublikowane.

“Dziadek dawał mi błogie czucie spokoju, bezpieczeństwa, dobroci. których nie doznawałem od moich wiecznie zapracowanych rodziców Ale ten stan nie trwał długo. Miałem cztery latka, gdy dziadek przestał przychodzić na swój posterunek w drzwiach warsztatu, przestał nawet opuszczać swój pokój, aż nagle dotarła do mnie wieść: dziadek nie żyje! Nie mogłem zrozumieć co to znaczy:? Czy już dziadka więcej nie zobaczę.? Ale dlaczego?
Od tego czasu więcej uwagi poświęciłem rodzicom Oboje byli dla mnie – jak i dla starszego brata Józefa i młodszej siostry Emilii-bardzo dobrzy. Ojciec był mało dostępny, gdyż miał na głowie materialne zaspokajanie potrzeb rodziny. Starał się bardzo, to też niczego nam nie brakowało, w miarę naszych przyziemnych potrzeb. Pamiętam go jak w atelie ( tak z francuska nazywano pomieszczenie fotograficzne) ustawia klientów na tle wielkiego landszaftu ( tak z niemiecka nazywano wielkie płótno z krajobrazem ) albo na białej ścianie i robi zdjęcie. To pomieszczenie posłużyło mi też z czasem za doskonały plac zabaw w dni deszczowe. Tam ujeżdżałem na koniu na biegunach albo na słoniu na kółkach, a wyobraźnia szybowała gdzieś po świecie. Zbyt dużo czasu dla siebie to ja nie miałem, Przez przeważającą część dnia przebywałem przecież w ochronce, prowadzonej doskonale przez siostry zakonne. Te przedszkolne lata uważam za wyjątkowo szczęśliwe. Było to życie jak w bajce, w wyobraźni i w rzeczywistości, Ile tam było śpiewania, tańczenia?
Gdzie strumyk płynie z wolna
Rozsiewa zioła maj
Stokrotka rosła polna
A wokół szumiał gaj
Pamiętam do dziś. Tam grałem w teatrzykach, tam zakochałem się w dziewczynce imieniem Zyta, grałem z nią w tym samym przedstawieniu. Ta miłość przetrwała do pierwszych lat szkolnych. Po wojnie, po powrocie z wysiedlenia poszukałem „moją” Zytkę, poznała mnie, a ja ją Ale nie mieliśmy sobie już nic do powiedzenia
A więc jak wspomniałem Ojciec był fotografem. Był to jego zawód od młodości, dzięki niemu doskonale prosperował, prowadził zakład fotograficzny nie tylko w Czempiniu, ale także w Kościanie czyli stolicy powiatu, a jak się dopiero na starość dowiedziałem, także w Śremie. “

“… Wielki cios w sytuację rodziny nastąpił w październiku. Ojciec został aresztowany i osadzony w więzieniu w Kościanie. Wraz z grupą innych znaczących obywateli, zwanych zakładnikami. Groźba egzekucji zawisła nad głowami. Matka energicznie przystąpiła do działania ratunkowego, odwiedzała różnych urzędników, także policyjnych czy wojskowych. Dotarła nawet do szefa gestapo w Kościanie. Opowiadała, że zaapelowała do jego serca, na co dostała odpowiedź: Ja nie mam serca, lecz kawał mięsa. Powiedziała mu nawet, że ma brata, obywatela Niemiec najwyższej kategorii (reichsdeutsch), który po wojnie ożenił się z Niemką i osiedlił się w Berlinie, gdzie mieszka. Matka była przerażona i zrozpaczona. W domu odprawialiśmy zbiorowe modły w intencji Ojca.. Po kilkunastu dniach rozpaczy Ojciec nagle pojawił się w domu. Nie wiele nam opowiadał o tych dniach oczekiwania na śmierć. Tyle, że był w jednej celi z Chłapowskim z Turwi, ze sławnej rodziny, wywodzącej się od Dezyderego Chłapowskiego, adiutanta Napoleona. I, że pewnego dnia wszyscy zakładnicy stanęli pod ścianą ratusza na rynku w Kościanie, a przed nimi pluton egzekucyjny. Wszyscy zginęli rozstrzelani. Prócz Ojca, który został nagle odwołany i odesłany z powrotem do więzienia. “

“… Dramat rozegrał się pewnej lutowej nocy. Kilku żołnierzy załomotało do drzwi, weszli i nakazali się pakować, bo za 15 minut cała rodzina musi opuścić dom i udać na dworzec. Matka doznała szoku nerwowego i ataku serca. W trakcie pertraktacji Matka powiedziała, że ma brata, który jest Niemcem i mieszka w Berlinie. Chce się z nim porozumieć i uzyskać pomoc. Wtedy jeden z żołnierzy wyszedł, ale nakazał pakować się dalej. Po dłuższej chwili wrócił i powiedział. że Matka może pozostać z córeczką, ale Ojciec z dwoma synami bezwzględnie musi wyjechać. Ponieważ rodzice nie zgodzili się na rozdział rodziny objuczeni bagażami udaliśmy się pod eskortą na stację. “

“…Do pieczenia chleba był wielki piec. Uzyskiwało się duże. Okrągłe krążki bardzo smacznego chleba, którym żywiliśmy się podczas całego pobytu na wsi. Podczas jednej z takich wypraw byłem świadkiem zaprzysiężenia Ojca na członka podziemnej organizacji zbrojnej: Batalionów Chłopskich, które stanowiły organizację sprzymierzoną z Armią Krajową. Odtąd co pewien czas Ojciec przynosił do domu świeży numer Biuletynu Informacyjnego, organu prasowego AK.”

“…Rozległy się niemieckie okrzyki: Russen, Russen. Żołnierze niemieccy w panice rzucili się do ucieczki. Wkrótce na rynek wjechały 3 czołgi Armii Czerwonej. Cóż to była za radość, ile serdeczności! Ale nie na długo, bo czołgiści musieli wracać do swoich, nad Wisłę. Bo tam stał front, pod zdobyciu przyczółka na lewym brzegu rzeki. Do Skalbmierza czołgi przybyły tylko po to, by przegonić Niemców, na prośbę delegacji „Jędrusiów”. Wielu mieszkańców uciekło na wieś. Myśmy się wahali, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie odwet. No i rzeczywiście po paru dniach rankiem zaczęły na miasto spadać granaty. Coraz więcej było słychać strzałów karabinowych. Nagle usłyszeliśmy strzał na podwórku, gdzie w tym momencie przebywał Ojciec. Po chwili rozległo się łomotanie do drzwi. Były one zamknięte od wewnątrz. Nie otworzyliśmy. Usłyszeliśmy gniewne okrzyki. Ale nie był to język niemiecki. Ta krótka wymiana zdań była chyba po ukraińsku. Nastała cisza. Ale co z Ojcem? Wyszliśmy na podwórko. On tam leżał. Nie ruszał się. Z bliska zobaczyliśmy krew na twarzy. Już nie żył. “

Niech spoczywa w pokoju wiecznym

Udostępnij